Playlist

14 września 2013

Sekwencja Druga


Czy można nie darzyć uwielbieniem tak rozkosznego w swej prostocie aktu jakim jest poznanie nowego człowieka? Odwiedzenie nowego miejsca, próbowanie nowych rzeczy? Procesu, w którym zaczynamy od zera, z czystą kartą? Tworzenia od początku do końca; wtedy, kiedy całość należy do nas, otwarcie, zamknięcie, przebieg historii, wszystko zależy od podjętej przez nas decyzji? Podając rękę nieznajomemu możemy stać się, choćby na tę jedną, tak błogą chwilę, kimkolwiek zechcemy. W tej jednej chwili możemy wyobrazić sobie co tylko zapragniemy, możemy porzucić trywialny sposób myślenia, zapomnieć o przyczynach i skutkach, oderwać stopy od ziemi. To my wybieramy. Możemy przenosić góry, nie ma granic, one najzwyczajniej nie istnieją, my w to wierzymy, więc tak jest, po prostu, bo przecież to wszystko jest nasze. Dusze odrywają się od ciał i szybują, i dalej, i wyżej, tam w nieznane, tam, gdzie, zdawało im się, że nigdy nie dotrą. Przed nami nic nie było i po nas nic nie będzie, jesteśmy tylko my, jesteśmy obecnie, w tej chwili, która trwa wiecznie.
Cała reszta, wpatrzona z zachwytem, padająca na kolana i składająca pokłony, się nie liczy. Jedyne o co dbamy to szczęście, tak ulotne, które właśnie schwyciły koniuszki naszych palców.
Zostaliśmy stworzeni aby zdobyć świat.
Przyjemne ciepło ogarniało jego serce, promieniowało przy każdym miarowym uderzeniu, czuł je tu i tam, i wszędzie. Czuł je w skrywanym uśmiechu, który wyrażał więcej, nie potrzebował słów. Był szczęściem. Tym czystym.

1 września 2013

Sekwencja Pierwsza


Z początku delikatnie łaskocze, skrada się, ostrożnie, jakby badając nowy grunt, aby wreszcie, bez skrupułów, wtargnąć do środka. Powietrze wypełnia płuca po brzegi, nie puka do drzwi, nie pyta o zdanie, to już, głęboki, zachłanny oddech. Krew leniwie przeciąga się w żyłach, stawiając powolne kroki dociera w każdy zakątek, obdarza życiodajnym pocałunkiem każdą komórkę, szturcha serce oznajmiając, że nadszedł czas. Ono odchrząka, a następnie, z niesamowicie dumną miną i postawą godną profesjonalnego śpiewaka, rozpoczyna swoją niepowtarzalną pieśń. Pierwsze myśli wkradają się niezauważenie, otwierają furtkę kolejnym i kolejnym, i kolejnym, aby wreszcie zapełnić umysł, wywołać burzę, symfonię barw, dźwięków, emocji, radości, żalu, pytań bez odpowiedzi. Lawinę niemożliwą do zatrzymania, wybuch niekontrolowany. Powieki drżą rozmyślając nad swym przeznaczeniem. Czy powinny pozwolić chłonąć świat? Świat tak piękny, a zarazem tak niedoskonały?
Już, stan pełnej gotowości, wszystko jest bezbłędne, dopięte na ostatni guzik, na równych nogach.
I oto, nareszcie, wyłania się z nicości, biernie lewitująca, gdzieś w przestrzeni, pomiędzy prawdą i fałszem, zbędna materia, którą umiłował Stwórca, której nadał kształt.
Wątłe, marne, bezużyteczne ciało zalewa niesamowita jasność, niewyobrażalna. Otacza je z każdej strony, przenika, napełnia tak bardzo nieadekwatną do możliwości wolą przetrwania, dążenia naprzód, nadzieją, ambicją.
Życiem.

Była to sobota, letni poranek, chłodny i rześki.
‘Sal’ wyszeptała matka nadając mu tym samym imię wybawcy.
I tak bardzo wierząc że począwszy od tamtego poranka, będzie on najszczęśliwszym istnieniem. Jednak życie to słodycz i gorycz, nierozerwalnie połączone.

Warto, a może i nie